W necie znaleźliśmy tylko wzmianki o tym, że przesiadając się w Kijowie należy liczyć się z tym, że bez względu na pogodę przepędzą nas na płytę lotniska i tam każą czekać na boarding. W miesiącach zimowych dla podróżujących do Tajlandii w której bez względu na porę roku temperatura raczej nie spada poniżej 25 stopni może to oznaczać wątpliwą przyjemność.
ALE mamy wiosnę, prawie lato, więc dla nas problem nie miał szansy zaistnieć. Dokładając do tego 2 – godzinne opóźnienie lotu z Warszawy (na pytanie o przyczynę, pan z obsługi w Warszawie wzruszył tylko ramionami i stwierdził bez cienia zdziwienia „takie linie”….), co najwyżej w grę wchodziła szybka przebieżka po płycie a nie długotrwałe na niej oczekiwanie. Nic takiego nie miało miejsca.
Jest jednak obrazek, który z lotniska w Kijowie na pewno zapamiętamy: tuż przed kontrolą bezpieczeństwa, pani siedząca za czymś na kształt szkolnej ławki, odhaczająca na odręcznie przygotowanej liście uczestników poszczególnych lotów. Jeden krzyżyk w ta czy we w tą, chyba niewiele robił…zwykła kartka z zeszytu w kratkę miast komputerów, czytników boarding pass’ów i innych urządzeń, które wydawać by się mogły ogólnoświatowym lotniskowym standardem...
Zaraz po wejściu warszawskich spóźnialskich na pokład, samolot zaczął kołować. Wiedzieliśmy, że transfer bagażów w tym tempie graniczyłby z cudem. Mimo tego zwykły rachunek prawdopodobieństwa kazał nam kategorycznie wierzyć, że i Aerosvit zdoła jednak poza nami dowieźć do Bangkoku także nasze plecaki. Bo przecież to niemożliwe, żeby na tyle milionów ludzi odwiedzających Tajlandię, akurat nam zdarzało się tu po raz drugi przybywać gubiąc po drodze bagaż….