Geoblog.pl    honias    Podróże    Tajlandia 2011 - Powrót do raju    białego czlowieka refleksje o Tajlandii
Zwiń mapę
2011
29
maj

białego czlowieka refleksje o Tajlandii

 
Tajlandia
Tajlandia, Koh Samuie
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8437 km
 
Dziś kilka refleksji, które umkną po powrocie do cywilizacji, stąd warto je zanotować póki są świeże.
Jutro może pojawi się bilans miejsc odwiedzonych na Samui. Jutro nasz ostatni dzień na tej wyspie. Nie zamierzamy się już nigdzie ruszać z Thongtakien Resort i naszej boskiej plaży, więc może i znajdzie się chwila na ranking plaż na Samui.
Dla siebie - ku pamięci, dla innych – może komuś pomoże to w podjęciu słusznego wyboru.

Dziś rafa zakwitła nowymi, pięknymi barwami. Podziwianie dzieła natury jest niezapomnianym przeżyciem. Dużo ciekawszym niż obejrzenie kolejnej buddyjskiej świątyni. Jednak wszystkiego spróbować trzeba choćby po to, by zidentyfikować swoje osobiste preferencje.

Co jeszcze poza rafą uwielbiam w Tajlandii:

1. Przemieszczanie się motorbike’em.
Przeczytałam w lokalnej gazecie, że Samui ma najwyższy współczynnik kraks drogowych w całym królestwie. Rzeczywiście po Samui mimo iż ukształtowanie terenu jest „łatwiejsze” niż na Phangan jeździ się trudniej. Ruch jest dużo większy, są skrzyżowania z sygnalizacją świetlną (sic!) i choć na głównych arteriach znajdują się specjalne pasy dla motorobike’ów, które w naszej percepcji są swego rodzaju pojazdami uprzywilejowanymi w stosunku do samochodów, to wykonanie skrętu w prawo na jakiejkolwiek krzyżówce to naprawdę niezła dawka adrenaliny. Ja chyba nie dałabym rady. Co prawda jeżdżąc jako pasażerka mogę mieć nieco skrzywione spojrzenie, ale na takich skrętach w prawo mimo iż wydawało mi się że rozglądam się we wszystkie, WSZYSTKIE bez wyjątku strony przeważnie byłam jednak zaskakiwana zupełnie niespodziewanie pojawiającym się pojazdem. Ot, ruch prawostronny i byłam/jestem totalnie zgubiona jako kierowca!
Mimo tego, dzięki mojemu nieustraszonemu kierowcy (który zresztą zarzeka się, że za pierwsze odłożone pieniądze zakupi skuter, którym całe lato będzie pomykał do pracy), mogę kontemplować złudne poczucie chłodniejszego powiewu, przynoszące mimo wszystko ulgę przy żarze lejącym się z nieba.
2. Świeże owoce za grosze – takiego mango czy ananasa w naszych polskich sklepach niesposób nabyć. Nie będę się tu rozpisywać na temat różnicy, bo jest nie do opisania. Ci, którzy jedli tutejsze smakołyki wiedzą, o czym próbuję powiedzieć. No i do tego ceny….co prawda widzimy sporą różnicę w cenach w stosunku do zeszłego roku (najbardziej odczuwalne jest to w sferze kosztów accomodation), ale lokalne kulinarne dary natury nadal pozostają dla nas Europejczyków śmieszne tanie. Dziś na przydrożnym straganie za dwa spore mango i ananasa zapłaciliśmy ok. 3-4 zł….

Czego nie lubię?
1. Konieczności targowania się o wszystko, zwłaszcza o ceny transportu.
Ceny wywoławcze taksówkarzy to najczęściej stawki totalnie kosmiczne. I choć człowiek ma tego świadomość, nie wie jak bardzo może/powinien je zbijać. Do tego dochodzi często zmęczenie upałem, brak cierpliwości i myślę, że większość turystów godzi się na nadal niebotyczne dla Tajów stawki, zbijając je o symboliczne 100 bht. Ja cały czas mam w pamięci naszą zeszłoroczną wyprawę do MBK w Bangkoku. Z Rambuttri Road taksówkarze krzyczeli solidarnie 400 bht. Oczywiście wyśmialiśmy ich, ale dobrą chwilę zajęło nam nim znaleźliśmy chętnego, by zawiózł nas tam za 250 bht…Drodze do centrum handlowego towarzyszyło nam poczucie spełnienia jako turystów, którzy nie są w ciemnię bici i nie dadzą się naiwnie naciągnąć. Tiaaa….z powrotem jechaliśmy taksówką wziętą z oficjalnego postoju (tu: nie łapaną na ulicy), jednocześnie jedynego legalnego punktu, z którego taksówki pod MBK mogły zabierać pasażerów. Pan miał taxi meter, który skrupulatnie odmierzał dystans i cenę….zapłaciliśmy niecałe 70 bht!
Dla tych, którzy zgubili się w opowieści o cenie taksówek w Bangkoku: cena startowała od 400 bht, nam wydawało się, że zrobiliśmy deal życia znajdując Taja, który zawiózł nas na miejsce za 250 bht, tymczasem legalna cena dla tubylców wynosiła 70 bht....
I niech nikt nie mówi mi, że trzeba było szukać na Rambuttri takiego, który pojedzie na taxi meter. Po pierwsze solidarność taksówkarzy jest nie do przebicia, po drugie – taxi meter nie gwarantuje jeszcze uczciwej stawki – przekonaliśmy się o tym, gdy za którymś razem upieraliśmy się, by z lotniska jechać na taxi meter i zapłaciliśmy blisko 100 bht więcej niż wcześniej godząc się na fixed price. No i właśnie dlatego nie lubię targowania się i takiego traktowania turystów. Mogłabym odpuścić, pogodzić się z tym, że ci ludzie również jakoś zarobić na życie muszą. Jednak taka już jestem, że strasznie trudno jest mi pogodzić się z tym, że daję się nabić komuś w butelkę. Naprawdę wolałabym równe nawet wyższe ceny zamiast poczucia niepewności i ciągłego czyhania na każdy kolejny baht, z którego można mnie oskubać tylko dlatego, że jestem nietutejsza.
2. I teraz narażę się pewnie wielu fascynatom Azji – nie lubię tajskich uśmiechów. Nie, nie wszystkich. Np. nasz obecny gospodarz uśmiecha się w sposób wyrażający rzeczywistą uprzejmość a nie cukierkową, przesadzoną gościnność. Chociaż mi nawet nie o to przesłodzenie chodzi – w końcu pewnie większość turystów takie dopieszczanie uśmiechem odbiera jako przyjemne. Mi chodzi o ten uśmiech, który wyraża zmieszanie. Mogę śmiało powiedzieć, że od czasu gdy gdzieś przeczytałam, że Tajowie uśmiechem wyrażają również swoje zmieszanie, zakłopotanie, nierozumienie sytuacji, dużo prostsze stały się dla mnie interakcje z nimi. Bo uśmiech uśmiechowi nie równy ;). A uśmiechnięte potakiwanie na wszystko, co mówimy do Taja oznacza tylko jedno – ni w ząb nie rozumie, o co nam chodzi i do tego udaje, że to nie stanowi to większego rpoblemu. Czy może być coś bardziej irytującego, zwłaszcza gdy pytasz o sprawy istotne w stylu: o której odpływa prom czy ile kosztuje bilet na niego?!

Update z ostatniej chwili – właśnie zaczęło padać. Jest to o tyle niezwyczajne dla mnie, że to już 3 raz dzisiejszego dnia. To pierwszy taki dzień podczas naszego pobytu. Miejmy nadzieję, że do rana, jak zwykle śladu po deszczu nie będzie.
Pierwszy dzisiejszy deszcz zastał nas podczas obiadu w nadbrzeżnej knajpce, w której się stołujemy. Deszcz kończył się już w prawie pełnym słońcu malując bardzo subtelną acz dostrzegalną tęczę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2011-06-01 18:11
Informacje bardzo konkretne a zdjęcie...cudne !!!
 
 
honias
Honia Stuczka-Kucharska
zwiedziła 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 11 wpisów11 1 komentarz1 12 zdjęć12 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
21.05.2011 - 06.06.2011