Na „naszym” Phangan…odwiedzamy stare znane nam już miejsca i zupełnie nowe kąty. O tej porze roku rzeczywiście monsunowy wiatr daje się we znaki, poza tym chyba pomimo zdecydowanie większej ilości opadów (jeśli nie pada wieczorem, to na pewno w nocy, chyba 2 dni trafiły nam się takie, że zaczęło padać na tyle wcześnie że istotnie skróciło nam to czas wędrówek na motorku czy leniuchowania na plaży), wydaje nam się, że plaże są bardziej wysuszone głównie przez bardziej spektakularne odpływy i przypływy.
Wiele z nich przedpołudniami jest praktycznie nieużywalna ze względu na zbyt niski poziom wody. Tak jest na naszej Haad Yao, na Mae Haad poleżeliśmy sobie w wodzie po kolana, natomiast na Cholaklum byliśmy na tyle wcześnie, że woda po kostki nie skusiła nas nawet by się z nią przywitać.
To nie zmienia faktu, że każde z tych miejsc jest bardzo urokliwe.
* * *
Dziś odwiedziliśmy także kobiecy duet z Polski tzn. Iwonę i Magdę poznane podczas lotu z Polski, a spotkane zupełnie przypadkiem 2 dni temu…przed sklepem na Haad Yao (bo przecież Tajlandia jest taka mała ;)). Odwiedziliśmy dziewczyny w ich prywatnym raju tj. na plaży Chao Phao. Miejsce rzeczywiście bardzo wyjątkowe. Dziewczyny narzekają, że woda popołudniami, gdy osiąga sensowną głębokość jest niestety tak….gorąca, że kąpiel w niej to średnia przyjemność. Ja jednak uważam, że urok i odludność tego miejsca (przynajmniej o tej porze roku) rekompensuje tą małą niedoskonałość. Zresztą chyba musielibyśmy sami sprawdzić ten rzekomy żar – jako istoty bardzo ciepłolubne pewnie bylibyśmy odpowiednio surowymi próbnikami.
No i te muszle….gdy zobaczyłam je na stoliku na tarasie u dziewczyn myślałam, że to po prostu element dekoracji. Wielgachna w kształcie misy a w niej kolejne mniejsze. Okazało się, że to skarby znalezione przez Magdę podczas porannych spacerów po tutejszej plaży.
Spacer po bezludnej plaży w poszukiwaniu (niebezskutecznym) skarbów, jakie wyrzuciła na brzeg natura….czy można wymarzyć sobie bardziej wyjątkowy poranek?